Stojąc wobec obrazu, na brzegu.
Stojąc nad brzegiem wobec horyzontu wynurzającego się wyobrażenia.
Brzegi to krawędzie wyznaczające granicę przestrzeni, wciąż jednak przyległe obszarom, które określają i dzielą. Ale to również marginesy, przestrzenie poza tym, co na ogół wydaje się istotne.
Obie te sfery wydają się obecne w twórczości Lucyny Kaczmarkiewicz, bo choć obrazowość autorki żywi się klasycznym tematem pejzażu, zjawiskowość nie jest ich istotą.
Stajemy pomiędzy dwoma rzeczywistościami, na krawędzi dwóch doświadczeń, niekończących się w granicach spojrzenia od brzegu do brzegu, ale będących odniesieniem dla procesów „grzebania”
w materii pamięci i zapominania. Miejsca i zjawiska, zdarzenia i „fakty”, kształty i materie zdają się wciąż przesiewaną poprzez złożone doświadczenia próbą, która „służy oczyszczeniu z nieistotności”. Czym jednak jest istotność? Czy przesiewaniem – procesem syntezy i abstrahowania, czy może tym, co zostało przesiane – homogenicznie spójne, a być może to oba te typy śladów ulegające przeobrażeniu i ponownemu nawarstwieniu? Obrazy Lucyny Kaczmarkiewicz powstają z-widzenia kształtującego rzeczywistość obrazową zbieżną z logiką postrzegania przestrzeni pejzażu. Przede wszystkim jednak, dają możliwość tworzenia przywołującego inną rzeczywistość, metaforyzującego wizerunku. Wizerunku, dla którego pretekstem zdaje się być, nie tyle bezpośrednie mimesis natury, co moc odsyłająca do świata jej znaków i wyobrażeń, dla którego być może wcale nie istnieje możliwość obiektywnego widzenia. Klisze i subiektywne wrażenia, analiza i emocje nakładając się na obraz fenomenu natury, tworzą język swoistej, warstwowej narracji obrazu, dla którego pojęcie pejzażu jest być może tylko figurą retoryczną, konieczną na ten moment tematyzacją. Tkwiąca w nich równoczesność sytuuje nas gdzieś pomiędzy ruchomością niezmiennej natury fali, a naprzeciw kruchości kamienia i góry gór. Jakiś ruch i zastój. Są cierpliwie tkaną przestrzenią odczuwania i pragnienia sensu. Sensu w odnajdywanej idei, ale również w akcie tworzenia nastroju tych „niewielkich”, pełnych prostoty płócien i rysunków. Chłód i złoty poblask, siły i kształty natury zdają się wiązać z przeżyciem stając się narzędziem tworzenia pejzażu wewnętrznego. Te „proste zapisy” mają w sobie jakąś nieokreśloną czułość i zarazem „powagę” opowiadacza prostych i jednocześnie archetypicznych opowieści. Tkwiące gdzieś głęboko w ludzkim wyobrażeniu i potrzebie wyrażania struktury i tropy mają jakąś dziwnie mityczną aurę. I choć dominującym kierunkiem kompozycji jest horyzontalny „podział” przestrzeni, obrazy te wydają się skrywać kierunek ważniejszy – wertykalny.
Adam Nowaczyk